
Jak zwykle spóźniona, jak zwykle z rozwianym włosem, pędzę przez moje królewskie miasto klnąc pod nosem na własne rozmemłanie, na przeciwności losu (po cholerę ubierałam buty na obcasie?!) i na wielojęzyczny tłum przelewający się niespiesznie przez ulice, przez które trudno się przebić w tempie szybszym niż żółwie. Pędzę tam, gdzie,,u stóp Wawelu miał ojciec pracownię”...